wtorek, 1 listopada 2016

Weryfikacja

Wiecie co? Przyznam się Wam do czegoś. Taka mała bzdura, ale dopiero teraz wiem, że to działa na każdą. Na każdą kobietę, która jest matką.

Kiedyś mnie to jakoś śmieszyło, że mamuśki są takie rozczulone nad swoimi pociechami. A jak przeżywają jakieś sytuacje, jak sama myśl o tym ich macierzyństwie je rozaniela i wyciska łzy wzruszenia. Głupie to - myślałam i kręciłam głową.

Do teraz. I pewnie już ta szyja by mnie bolała od tego ignorowania kobiecych, czy tam matczynych uczuć, gdybym sama nie ześwirowała teraz,
No po prostu napisanie komentarza pod innym blogiem, dotyczącego kwestii - czego nas uczy nasze dziecko - rozmazało mi makijaż, z którego tak się cieszyłam, bo przecież w końcu mogłam go sobie na spokojnie zrobić, używając pędzelków itd, a nie palca i tuszu. No i tak mnie to wzruszyło, to oczywiście o czym myślałam pisząc notkę, że omajdarling. I właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem trochę jak te matki, o których mówię. Trochę, bo moja miłość do Kluska łatwa nie była i miała dość ciężki początek.
Na pewno Wam o nim napiszę. Do tej pory mam jakiś żal i ciężar w sercu, że wtedy tak czułam, Obwiniam się o stratę chwil, które bezpowrotnie minęły, gdy ja ubolewałam nad tym, jak to się wszystko zmieniło i ja chcę do mojego dawnego życia. Wstyd mi. Wstyd i ból - to czuję, gdy myślę, jak nie potrafiłam kochać swojego dziecka przez pierwsze tygodnie.

Na szczęście przyszło otrzeźwienie, ale zadra została. Bo jak można nie kochać od pierwszej sekundy?
I teraz, gdy zaczynam być taka trochę podobna do Mamusiek, cieszę się na ten zawrót głowy. Czuję, że nie dam sobie już odebrać tych chwil...

poniedziałek, 31 października 2016

Moje 5 minut

Tyle razy sobie myślałam, że chciałabym założyć bloga. A potem nagle przychodziły kolejne myśli, że kto niby będzie chciał to czytać, że przecież tysiące kobiet takich jak ja prowadzi już coś takiego i na pewno nie ma sensu, żebym też to pisała, bo co ja mogę ciekawego przekazać? Ponarzekam jakie to życie jest ciężkie? I tak sobie rozważałam przez właściwie dobre lata aż do dzisiaj.
 Wstałam kolejnego szarego dnia, obudzona przez płaczące dziecko, bo przecież Klusek nie może wstać z uśmiechem na ustach i to przynajmniej koło ósmej... Nie, on musi drzeć paszczę o 5. Mąż jak zwykle wyszedł do pracy, a ja kiedy już nakarmiłam, umyłam się, o ile właściwie mi się udało, a dziecko nie zżarło resztki papieru toaletowego wisząc przy mnie w łazience (no właśnie uświadomiłam sobie, że trzeba zrobić zakupy - wracam za chwilę).
No i kiedy już ogarnęłam przynajmniej swoje włosy, naciągnęłam leginsy i starą koszulkę - no bo bez sensu cały dzień będąc w domu z dzieckiem ubierać się jakoś wyjściowo, co? A chciałoby się. Chciałoby się czasem wszystko rzucić w cholerę na kilka godzin chociaż i zrobić coś dla siebie...
Tymczasem kilka minut po wyjściu na zwykłe zakupy:
- Misiu...
- Co?
- Zadzwoń do mamy i zapytaj czy wszystko okej.
- ...
I tak to teraz wygląda. 

Mimo wszystko jednak może uda mi się znaleźć dla siebie swoje własne 5 minut w tym życiowym kołowrotku i kliknąć coś tutaj. Pozdrawiam.